...i wiecie, stworzenie takiej listy wcale nie było łatwe, bo ciągle się na mnie zasadzały jakieś "wpływy chwili".
1. Przebywanie z moją rodziną i przyjaciółmi. Oczywiście bywają momenty, gdy mamy ochotę zamordować siebie nawzajem gołymi rękami. Zazwyczaj to ja z bratem z powodu „różnic w poglądach”, albo moja Mama mnie, gdy dzwonię do niej z tekstem „oddzwoń do mnie”, po czym szybko się rozłączam ;D Mimo wszystko, trafiła mi się naprawdę wyjątkowa rodzina, która nigdy we mnie nie zwątpiła, nigdy nie wyśmiała mojego pomysłu i zawsze, zawsze mogę na nią liczyć. Nigdy nie słyszałam też, że czegoś mi nie wolno, albo że coś jest zbyt trudne do wykonania. Stali za mną murem w każdym momencie mojego życia i zawsze traktowali po partnersku.
2. Czochranie futra mojego kota. Każdy, kto kota ma, na pewno mnie rozumie. Gdy dotykam miękkiego futerka mojego zwierza, nagle przestaję myśleć o wszystkim, co MUSZĘ – tylko słucham, jak sobie radośnie mruczy i mówię do niego, jakiego „ma farta”, że przez całe swoje życie leży pod kaloryferem, macha ogonem i tylko przynoszą mu na miauknięcie karmę „Beauty”. W moim mieszkaniu strasznie brakuje mi jego spojrzeń w stylu „No chyba żartujesz?” i „Weź się odwal, bo zaraz Cię ugryzę”, dlatego gdy ja przyjeżdżam do domu, kot nie ma chwili spokoju. Znajdę go wszędzie ;))) Kot prywatnie jest rodzaju żeńskiego i ma na imię Misia. Stary cwaniak i manipulant, uwielbia spać w pozycji „na trupa”.
3.Pisanie. To chyba widać po długości moich postów ;) Lubię pisać o rzeczach, na temat których mam jakąś wiedzę, bądź wyrobioną opinię. Lubię pisać o swoim sposobie postrzegania świat i doświadczeniach, ale wręcz nienawidzę pisać „na zamówienie” – wtedy potrafię siedzieć godzinami i rodzić w bólach jedną, nędzną stronę A4. Lubię to pisanie na tyle, że gdy dostaję maile od czytelników, albo komentarze, które są rodzajem konwersacji ze mną i nie ograniczają się do „wow” albo „pięknie”, cieszę się jak dziecko i natychmiast mam lepszy humor. Przez ponad rok blogowania nie dostałam ANI JEDNEGO negatywnego komentarza. I mam nadzieję, że ta chwila zbyt szybko nie nastąpi.
Często myślę nad poszerzeniem bloga o podstronę, na której mogłabym umieszczać swoje recenzje filmów i książek wartych Waszych soczewek, jednak jeszcze długo będę się wahała. Bo dzisiaj ludzie wolą sobie Transformersów pooglądać, tak więc gdy ja tu wyjadę z tekstem, dlaczego warto czytać Arystofanesa, to chyba zapewnię delikwentowi jednemu z drugim nie jedną ostrą noc z koszmarami w stylu „ja i zbyt skomplikowane zdania, których nie zrozumiałem”. Boję się tez tego, że stanę oko w oko z faktem życia w społeczeństwie obrazkowym i moje gorące zapewnienia, iż „warto” i „nie pożałujecie czasu” spotkają się z osobnikami o inteligencji dywanu. Wtedy miałabym tą straszną pewność, że żyję wśród dzieci emo i jaskiniowców…a to by mnie chyba zabiło, Moi Drodzy. Na razie gorąco wierzę, że jednak nie…że istnieje jeszcze trochę istot ludzkich, czytających więcej niż jedną pozycję rocznie i nie jest to „Plotkara”. Chcę żyć w tej iluzji.
Ale z drugiej strony…jak jedni mają swoje „kąciki Inspirations” z sryliardem zdjęć przekopiowanych z pokazów mody, które to puszczają stacje poświęcone „stajlowi” dla ludzi cierpiący na niedobór zajęć w domu, to dlaczego ja nie miałabym mieć takiego swojego kącika z laurkami dla książek Wojtka Cejrowskiego (jego książek, nie poglądów) albo „Rain Mana”? W końcu, na pisanie ochota nie przechodzi mi nigdy, a na wyglądanie, owszem, zdarza się…że nie wyglądam ;) W szczególności, gdy mam zajęcia od 8.00 do 18.00.
4. Działanie. Jak już wcześniej napisałam, muszę być nieustannie w ruchu. Muszę ciągle brać w czymś udział, coś organizować, robić z grupą ludzi, albo najzwyklej w świecie – pracować. Kiedy przebywam zamknięta w domu dłużej niż pięć dni, wpadam w przysłowiowego „doła” i potrafię spać przez 13 godzin dziennie. Największą radość przynosi mi jakikolwiek owoc mojego trudu, bez względu na to, czy jest to plik własnych pieniędzy, czy robienie naszyjników z makaronu z dziećmi na letnich obozach. Jeśli przez dłuższy czas nie mam pomysłu na nową aktywność, albo coś mi tą aktywność uniemożliwia (czyt. cztery języki i historia), wpadam w podwójnego doła.
Na tym obozie dla dzieci, my, jako organizatorzy spaliśmy na karimatach w przedszkolu i mieliśmy jeden, prowizoryczny prysznic na ponad dwadzieścia osób. Dla mnie samej to był tak wspaniały czas, że odrosty na moich włosach byłyby ostatnia rzeczą, o której mogłabym pomyśleć ;) Dzisiejszego dnia zakończyłam swoją "pracę" w macierzystej fundacji i jestem w trakcie poszukiwania nowej, bardziej dorosłej, w której mogłabym dalej uczyć się pracy z ludźmi. Mimo wszystko, gdy powspominam sobie dobre lata, łapie mnie przygnębienie, że ze starym zespołem już nic nie stworzę. Każdy z nas kiedyś odejść musiał, bo przecież nie można stać w miejscu...
5. Ten moment, gdy ciężkiej harówce i 4,5 h podróży z PKP widzę znajome ulice mojego miasta. Nie, żebym moje miasteczko kochała – to takie typowe przedmieścia dużego miasta, w których wszyscy znają Ciebie, choć Ty w ogóle nie znasz ich i jest pełno szesnastoletnich dzieci Emo, dla których szczytem rozrywki jest tania wóda na betonie i bibka w lokalnym dicho. No i obowiązkiem jest poinformowanie reszty świata za pośrednictwem gadu-gadu o Twoich aktualnych czynnościach w stylu „ZaKoPaNe 2o1o / BęDzIe SiĘ dZiAłO”. Cieszę się tak z powrotów do domu tylko dlatego, że 1) tutaj jest moja rodzina i kilku przyjaciół (bez obaw, oni też się niedługo ewakuują). 2) pyszna, wielka, tania pizza, 3) mój fryzjer - Justyna. Najlepsza na świecie. Zawsze ma dla mnie czas i nigdy mnie nie zawiodła, 4) dobre, w miarę tanie lumpeksy, w których mogę sobie kupić aktualną kolekcję Zary za 28 zł i nie rozpaczać, gdy na jedwabnym cudzie wartym 300 zł mój pies postanowi wypróbować swoje zęby.
6. Wieczory w moim mieszkaniu, we Wrocławiu. Wysyłamy sobie z komputera na komputer linki najlepszych demotywatorów i najgłupszych artykułów. Ryczymy z ludzkiej głupoty, Edytki PKP i Krzysia „kochani, wysyłajcie smsiaki!”. Oglądamy bajki z dzieciństwa na kasetach wideo, popijając tanie likiery. No i ten moment, gdy ktoś rzuca „ale mam ochotę na piwo…”, po czym następuje szybkie podjęcie decyzji o telefonie do pizzerii oddalonej o jedną przecznicę i wycieczce do monopolowego. Wtedy wiesz, że cokolwiek będzie jutro, nadejdzie DOPIERO jutro.
7. Chwila, gdy stoję na płycie lotniska i wiem, że zaraz zostawię wszystkie swoje problemy bardzo daleko. Kocham ten moment, gdy samolot odrywa się od ziemi, a później jest już tylko czysta tafla waty cukrowej i myśl, że czeka na Ciebie tylko jedno – przygoda. Żadnych problemów, żadnego umartwiania się dniem jutrzejszym. Gdy już jesteś w tym miejscu, osiągnąłeś swój cel, nawet osiedlowa droga potrafi fascynować, a wszystkie krzaki dookoła są skrystalizowanym pięknem. Każdego dnia, przynajmniej 50 razy myślę o tym, by sposobem Wojciecha Cejrowskiego, wziąć lodówkę na plecy i kupić sobie bilet gdzieś bardzo daleko, nie zastanawiając się nad tym, co zrobię, gdy trzeba będzie wracać. Kładę się spać i wstaję z tą jedną, natarczywą myślą w głowie - spróbować życia w jakimś naprawdę ekstremalnie egzotycznym miejscu, gdzie nikt nie słyszał o „All inclusive”. Przypadkiem nikt z Was nie wie czegoś o jakiejś wyprawie, do której można by się dołączyć? ;)
8. Jedzenie. To już wiecie, ale muszę to powtórzyć po raz kolejny, tak bardzo to lubię. Moment, gdy widzę ciasto bez rodzynek, kruszonek i wszystkich innych zbędnych „dupereli”…obiad zrobiony przez moją Mamuśkę Łośka albo babcię…grillowane ryby, skropione cytrynką w greckiej restauracji…rurki z prawdziwą, bitą śmietaną…sery pleśniowe w każdej postaci…wszelkie odmiany kawy…owoce…wtedy określenie „cieszyć się jak labrador” w stosunku do mnie byłoby co najmniej nietaktem…bo żaden labrador nie jest w stanie tak zaprezentować całego kompletu swoich zębów z radości, jak ja :DDD
9. Słoneczny dzień i te chwile, gdy już możesz przestać nosić zimową kurtkę, bo wszędzie czuć ciepły wiatr. Znów się powtórzę – nienawidzę zimy, zimna i sportów zimowych. A kompletny brak kolorów (bo wszystko jest przecież czarno-białe) wprowadza mnie w jakiś stan snu zimowego, połączonego z marazmem i odmową brania udziału w czymkolwiek, co wiąże się z wyjściem z domu. W momencie pisania tego postu mija czwarty dzień, kiedy nawet nie wystawiłam palca na zewnątrz domu i nawet nie macie pojęcia jak cieszę się z tego, że nie muszę dotykać tego białego obrzydlistwa :P
10. Gdy ludzie się na mnie gapią. Serio. Gdy ktoś zatrzymuje na mnie wzrok dłużej, niż przeciętnie, odbieram to za komplement. Od zawsze gonię za oryginalnością, a nawet żyję po to, by się zmieniać. Nie potrafię dłużej tkwić w jednym miejscu, przy jednym zajęciu, myśląc o jednej rzeczy – inaczej czuję, że się nie rozwijam, że nie idę do przodu, tracę czas. Oczywiście w dzisiejszych czasach być oryginalnym wcale łatwo nie jest. Ciężko jest wymyślić coś nowego, skoro spodnie zawsze mają określony krój, bo powstały po to, by okrywać nogi, a buty dlatego nosi się na stopach, że na głowie byłyby raczej nieprzydatne. Dla mnie oryginalność to raczej umiejętność wyboru czegoś charakterystycznego dla nas, a nie tego, co charakterystyczne tak dla nas, jak i milionów naszych rówieśników uważają marketingowcy. Pokusa często jest naprawdę duża – w końcu ilość asortymentu na rynku mamy określoną, bez względu, czy to ubranie, gadżety do domu czy cokolwiek innego i przyznam szczerze, że po prostu boli mnie w środku, gdy upatrzę sobie konkretną rzecz, nagle robi się na nią szał i otacza mnie z każdej strony. W 99% procent przypadków choćbym umierała z pragnienia wejścia w posiadanie, nie kupię. Staram się dochodzić do tego celu alternatywnymi drogami, zamiast główną, luksusową, łatwą trzypasmówką ;) Ulegam dopiero wtedy, gdy nie mam innej możliwości zdobycia rzeczy, która akurat mi się podoba (czyt. nie da się tego zrobić samemu, znaleźć w lumpeksie, kupić w innej wersji, kolorystyce itd.).
Do zwierzeń w typie listy dziesięciu uszczęśliwiaczy pociągnę Baśkę, autorkę bloga Wyrób szafopodobny oraz Lumpexlover. Już zacieram rączki na nową lekturę na ich blogach ;)))
Jaki piękny, rozłożysty kot :D Ja tez uwielbiam moje futrzaki, samo patrzenie na nie jak myją swoje śliczne pyszczki mnie uspokaja :)
OdpowiedzUsuńA te porcje pysznego jedzenia spowodowały w moim zołądku belesny skórcz! Idę do lodówki ;P
ten post jest za krótki!
OdpowiedzUsuńodkładałam go na deser, miał być ukoronowaniem dzisiejszej "blogówki". i co? i taki króciutki... słabizna po prostu.. ;p
no, i owszem- rurki z bitą śmietaną to niebo, samo, samiutkie niebo.
co do gapiących się ludzi- zgadzam się w 100%. kiedy tak się staram, przebieram się, bo "wciąż za zwyczajnie" albo na przykład golę głowę i ludzie się nie gapią, czuję się okropnie. no, bo niby co? nie robię wrażenia?! ;)
ze skandynawistycznym pozdrowieniem,
nakata
pisz pisz, bo są tacy, którzy uwielbiają Cię czytać ;)
OdpowiedzUsuńzawsze uwielbiałam dostawać od Ciebie komentarze, bo zawsze piszesz coś więcej. i to jest najbardziej interesujące! dlatego uważam, że podstrona z recenzjami byłaby jak najbardziej OK. chociażby dlatego, że np. ja żyjąc w świecie popkultury, chciałabym czasem zajrzeć do czegoś ambitniejszego, a nie chce mi się ;) bo nawet nie wiem, gdzie mogłabym szukać. więc wiesz, ja na pewno byłabym stałą czytelniczką, bo horyzonty trzeba poszerzać :D
a co do zwierzaków, ja mam "tylko" świnkę morską, ale doskonale rozumiem Twoje uczucie drapania futerka. nie ma nic wspanialszego! a zdjęcie kota przeboskie.
kot po prostu śliczny
OdpowiedzUsuńlubie Twojego bloga, bo naprawdę fajnie piszesz i jesteś osoba z pozytywna energią
zawsze jak widze nowego posta to jakoś tak mimowolnie pojawia sie uśmiech na twarzy
i o czym kolwiek byś pisała i tak będę czytać
Tobie nie sposób dawać negatywne komentarze :)
Lucy
Czytam Twojego blooga już dłuzszy czas i jestem wniebowzięta Twoi postem.. To jak piszesz o sobie o swoich ukochanych rzeczach przyprawia mnie o uśmiech... Serio ! to co napiszesz czyta się niesamowicie, więc oby tak dalej! aa i również popieram utworzenie podstronki z recenzjami... wiele osób napewno będzie je czytac!!
OdpowiedzUsuńaa i ksiązki Cejrowskiego...To jest to!
Pozdrawiam :)
pięknie piszesz Łucja :)
OdpowiedzUsuńBeata
najbliżej mi osobiście do punktów 6. i 9. :)
OdpowiedzUsuńdziękuję Ci za "nominację" :* już niedługo włączam się do zabawy :D
ale od razu Ci zdradzę, że 11. rzeczą na mojej liście będzie "Czytanie postów Łucji" :*
Też myślałam o założeniu kącika z opiniami o książkach, filmach itd. Miłośniczki dobrej literatury i filmów, mające ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądanie Fashion.tv łączmy się! :)
OdpowiedzUsuńno tak... małe, śmierdzące miasteczko... Moja Zielona Góra też dla mnie zawsze taka była, do czasu, aż się nie wyniosłam "roboczo" do Poznania zgłębiać tajniki biologii. I wiem co to znaczy mieć zajęcia od rana do nocy w kosmicznym języku, którym dla mnie jest łacina:) Ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Twoje posty bardzo do mnie trafiają, a zdarza się to rzadko. Wydaje mi się, że mamy, może nie tyle wspólnotę dusz, ale charaktery podobne. Lubimy szczerych ludzi, cenimy za oryginalność ale nie za wszelką cenę... A co do rodziny, mam podobne podejście:) Lusi, no fajna z Ciebie dziewczyna, no! PS. Mam tez sentyment do Łodzi, ach ta miłość! Pozdrawiam. Nico
OdpowiedzUsuńZ samolotami mam dokładnie to samo:)! I pewnie gdybym nie studiowała architektury zostałabym pilotem Boeinga:D A i na wyprawę w nieznane mam ostatnio wielką chrapkę.
OdpowiedzUsuńPozytywnie,
Kaś
jedzenie... mmm pyszne zdjęcia
OdpowiedzUsuńJak przyjemnie się czytało Twojego posta :) Widać, że lubisz pisać i świetnie Ci to wychodzi :)
OdpowiedzUsuńP.S Własnie czytam Cejrowskiego ;)
Jeszce,jeszcze! :D
OdpowiedzUsuńJa bym się Tobą chętnie w jakąś wyprawę zabrała,też potrzebuje tego typu zmiany,więc daj znać (serious). ;)
Marcelina
oh ! kociak jest rozkoszny.
OdpowiedzUsuńwiele punktów się ze mną zgadza,
Futerko masz śliczne! :D Moja siostra też ma trikolorkę. Znalazłam ją na początku grudnia na allegro, spotkałam się z właścicielami w centrum Warszawy, wiozłam ją do domu tramwajem pod kurtką. Kiedy zapinałam kurtkę, tak ją ścisnęłam, że zrobiła wielkie oczy i wyglądała przy tym jak kot ze Shreka :D
OdpowiedzUsuńKotka była prezentem gwiazdkowym dla mojej sis. Wyczekiwanym, choć nie spodziewała się, że dostanie upragnionego zwierzaka w święta. Teraz ten kot ma chyba najlepiej na świecie. Chciałabym, żeby wszystkie zwierzaki dostawały tyle miłości co on...A jaki jest mądry! Latem nie sika do kuwety! Jak ma potrzeby, to podchodzi pod drzwi i zaczyna miauczeć, by go wypuścić :D Zimą to co innego, nie chce mu się kuperka na zimno wystawiać :)
No, znów się o kocie rozpisałam :D
Co to za pyszna sałatka na zdjęciu?! Gdzie takie pyszności podają? Zrobiłam się przeokropnie głodna i spragniona dobrego jedzenia. Choć narzekać nie mogę, bo w środę sami sobie kolację przepyszną urządziliśmy. Może zdjęcia wstawię na bloga...o, to jest jakaś myśl! :)
Jeśli zrobiłabyś sondę, czy zrobić dodatkowy dział na swoim blogu, to możesz mnie dopisać do listy "ZA" :)
I jeszcze mi się przypomniało...moja ciotka mieszkająca na wsi twierdzi, że zima potrwa już tylko do 12 marca. Trzymajmy więc kciuki, by się nie myliła :)
Jesteś osobą niebanalną i nietuzinkową. W wielu Twoich "punktach" odnajduję siebie sprzed kilku (nawet kilkunastu) lat i z chwili obecnej. I bardzo się cieszę, że mogłam Cię poznać osobiście :)
OdpowiedzUsuńwspaniaaała trójkolorka!! :)) jak śpi "na trupa" to znaczy że czuje się bezpiecznie. też marzę o takiej, koniecznie z czarną łatką na oku, ale na razie nie mam warunków
OdpowiedzUsuńWiesz, beznadziejny ten post do tego nudny.
OdpowiedzUsuńTo tak, żebyś nie marudziła, że nie masz negatywnych komentarzy, he he. :D
Za kącikiem polecającym jestem jak najbardziej na TAK. To naprawdę świetny pomysł. Książki uwielbiam czytać i jakoś sobie w tym temacie radzę, natomiast czasami mam ochotę na dobry film i zupełnie nie wiem co wpisać w wyszukiwarkę na torrentach. :D
Co do pracy z dziećmi, aż trudno uwierzyć, że ich nie pozabijałaś. :P
I dlaczego one siedzą na gołych, zimnych kafelkach?! Wilka dostaną! :D
To sobie popisałam. Możesz być zadowolona, to nie jest zwykłe "wow". :D
Siostra
o matko, lusi, przypomniałaś mi, ale mam ochotę na piwo!!! ;D w ogóle przeurocza notka, jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, czy piszesz prawdę to ja wszystko potwierdzam, że telefoniczne rozmowy lusi z mamą naprawdę tak wyglądają (mamo, oddzwoń xD), że nieustannie rozmyśla nad futrem swojego kota, że naprawdę jest w stanie pisać coś całą noc i jest to na tyle dobre, że ja to w środku tej samej nocy z przyjemnością czytam, że ona naprawdę, szczerze i gorąco nie cierpi zimy, że my zawsze mamy ochotę na procenty kiedy wszystkie żabki w okolicy są już zamknięte (czyli zaraz po dobranocce), i że uwielbia dobre jedzenie (nie znam nikogo innego kto stale miałby TAKIE zapasy, TAKICH pyszności wszędzie dookoła siebie :). tylko z tym działaniem.. ;DD
OdpowiedzUsuńpodsumowując- dobrze Cię mieć :):*:*
No super... czy ja dobrze czytam, że dwie z moich ulubionych szafiarek mieszkają pod jednym dachem? :) Dzielicie się szafą? ;))))
OdpowiedzUsuńTo ja może po kolei :D
OdpowiedzUsuń1. Prosta sprawa.
2. Zazdroszczę, moja matula kotów nie znosi.
3. Exactly, też się męczę nad pisaniem "na zamówienie", "z potrzeby" itede, a co do rzeczonych podstron, to się nie zastanawiaj tylko do roboty! :)
4. Sama lubię zamknięcie w domu, ale podziwiam ludzi w ciągłym ruchu. Plus for ju.
5. Opisy z gadu, hihi ;>
6. To jeszcze przede mną, ale twój opis jest przeuroczy. Prosta sprawa, a tak urocza.
7. Też przede mną ^^
8, 9, 10: No właśnie :D
Buziaky.
Jej..i co ja mam napisać? Nie napiszę nic, nie komentuje łańcuszków. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńLAVENDER SUMMER – uprzedzałam – weź coś do jedzenia, to się nie posłuchało! :P ;)
OdpowiedzUsuńNAKATA – króciutki?! No proszę Cię, jeszcze kilka zdań i niektórzy już nigdy by tu nie wpadli…albo musieliby czytać partiami, po kilka punktów dziennie ;)))
Co do gapiących się ludzi, mam dokładnie to samo – „Ja się tu ciężko staram, żeby zaszokować panny, dla których szczytem awangardy jest skrócenie włosów o 3 cm, a jedna z drugą delikwentka nawet się nie spojrzy…ooo nie, tak to nie może być!” ;) Czasem też, jak mam kompletnego lenia, wychodzę gdzieś z mamą, zakładając na siebie co popadnie, to słyszę „No co tak zwykło się ubrałaś?” – to oznacza, że moja zwykłość jest poniżej granicy tolerowania i trzeba się przebrać ;)
BLU – jeśli chodzi o komentarze, to działam według systemu – „pisz taki, jaki sama chciałabyś otrzymać” ;))) Ale bez wazeliny, oczywiście…jeśli coś mi się naprawdę nie podoba, nie owijam w bawełnę, bo uważam, że komentarz jest po to, by wyrazić w nim swoje subiektywne zdanie, odczucia i jakieś uwagi dla autora. Teksty w stylu „pięknie, wpadnij do mnie” kompletnie nic nie wnoszą i dla mnie są niczym innym, jak spamem. Publikuję z czystej życzliwości, żeby nie wyjść na zbyt konserwatywnego, zimnego buraka ;)
Jeśli chodzi o podstronę, to faktycznie planuję zainstalowanie ankiety, w której będzie można głosować. Jednak, jeśli naprawdę się na to nastawię, to nawet gdy nie wyjdzie z tego nic pozytywnego, podstrona i tak powstanie ;))) Głównie dlatego, że gdy coś robi na mnie naprawdę duże wrażenie, natychmiast mam ochotę podzielić się swoim odkryciem z jak największą liczbą osób…wiesz, to uczucie, jakby się odkryło Amerykę w konserwie. Z tej euforii mam taką „wenę twórczą”, że chyba nawet i byłoby dla mnie zdrowo dać temu upust ;)
LUCY – dziękuję zarówno w imieniu swoim, jak i kota ;) No i oczywiście zapraszam ponownie…obiecuję nie zawieść :)
ANONIMOWY – nie ma dla mnie lepszego komplementu, niż napisanie, że wzbudzam choćby cień uśmiechu :) To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Gdy zakładałam tego bloga, chciałam, by ludzie spędzając tutaj te kilka minut czuli się wolni od wszelkich ciśnień, od gonitwy za trendami i tym wszystkim, co ma przedrostek „high”. Tu miało być śmiesznie, swobodnie, ale i z pazurem. Mam do siebie naprawdę duży dystans, co mam nadzieję, widać w moich postach i nigdy nie leczyłam tutaj swoich kompleksów, co dla niektórych jest sensem życia po prostu ;)
Jeśli chodzi o podstronę, to trochę się jeszcze powaham, trochę czasu minie (chociażby z konieczności roboty graficzno-kombinatorsko-informatycznej), ale na ten moment w 70% jestem przekonana o tym, by ją utworzyć. I również mam nadzieję, że znajdą się czytelnicy ;)
Co do Cejrowskiego…nie zgadzam się z jego poglądami, a wiele jego wypowiedzi o mało co nie doprowadziło mnie do szału, ale jego książki są…tak jakby pisane przez zupełnie inna osobę. To poczucie humoru, tok rozumowania jest tam tak zdrowy, że aż nie mogłam się nadziwić. Coś wspaniałego. Aktualnie zapycham sobie smutek po skończonej „Gringo wśród dzikich plemion”, oglądając wszystkie odcinki „Boso przez świat” ;)
BEATA – jeeej, dziękuję bardzo, bardzo serdecznie! :D
BAŚKA – no ja mam nadzieję, że szybko Ci pójdzie, bo już tak dawno nowego postu nie było, że aż wstyd tak zostawiać swoich czytelników na pastwę losu ;)))
A „punkt 11” podoba mi się niesamowicie ;D Dziękuję serdecznie, Twoje komentarze to zawsze miód na moje serce :*
FUCHSIA – hahaha, coś w tym jest! Pomysł jest naprawdę świetny. Dobrze jest poczytać czyjeś opinie i porównać wrażenia. To zawsze pozwala na ugryzienie tematu z wielu stron :)
OdpowiedzUsuńNICO – ojj, każdy kto miał więcej do czynienie z łaciną niż kilka sentencji do zakucia, zna ten ból. Ja na swoje studia poszłam z zainteresowania światem starożytnych Greków, Egipcjan, dla Mezopotamii…gdzie mnie tam do Rzymu, absolutnie. Nienawidzę łaciny jak diabli…ale cóż poradzić. „Co nas nie zabije…” jest tutaj powiedzeniem jak najbardziej na miejscu. Zawsze pocieszam się tym, że jeśli przeżyję tą łacinę, to nie będę miała problemu z szybkim opanowaniem jakiegokolwiek europejskiego języka – w końcu łacina i greka są matkami wielu języków używanych współcześnie.
Niestety nie znam Cię, Nico, więc w drugą stronę nie jestem w stanie ocenić, ale szczerze się cieszę, że czytają mnie ludzie o podobnych upodobaniach. Wiedząc o takich czytelnikach, automatycznie podbudowuję się tym, że mój tekst nie idzie w eter, nie wpada jednym uchem, a drugim wylatuje, tylko faktycznie ktoś go odbiera i rozumie to, co chcę przekazać. Jest mi naprawdę niezmiernie miło, dziękuję za to, że tu wpadasz :)
KAŚ – no to widzę, że się rozumiemy ;) Gdybym nie była obywatelką Polski, a mój stan zdrowia byłby znacznie lepszy, bez względu na wykonywany zawód, spróbowałabym szczęścia w szkole lotniczej, albo choć machnęła patencik na jakiś mniejszy kaliber maszyn niż Boeingi ;) A swoją drogą, na serio myślę o spróbowaniu podjęcia pracy jako stewardessa. Poza nieosiągalnym stanowiskiem pilota, to chyba jedyna możliwość pracy z tymi wspaniałymi maszynami dla kogoś, kto tak kocha latać, jak ja :)
FASHIONELKA – zdjęcia jedzenia ZAWSZE są pyszne…i wzmagają głód, niestety ;)))
SARA – Jak skończysz czytać Wojtka, to daj znać – jestem ciekawa Twoich wrażeń :)
MARCELINA – na gotowe, My Dear, to by każdy chciał…a tu lipa, wyprawę trzeba zorganizować, sama się nie zrobi ;) Ostatnio wracałam do Wrocławia z ludźmi, którzy powrócili z miesięcznej wyprawy do Etiopii i tylko narobili mi większej ochoty…a jeszcze jak się jest na takim „głodzie wrażeń”, jak ja w tym momencie, no to po prostu rozrywa od środka, żeby pakować walizki i gnać gdzieś w świat :)
MYCHA – w imieniu kota dziękuję serdecznie ;)
OK – mój kot też był prezentem. Dostałam go od przyjaciółki na urodziny yyy…ponad 6 lat temu ;) Ale spokojnie, to był „prezent” zaplanowany :) Te trójkolorowe futrzaki, to chyba w ogóle są kocimi geniuszami…na temat tego, co wyczynia mój, powinien powstać osobny post, bo w jednym akapicie bym się nie zmieściła. Trzeba by było zacząć od tego, że mój kot w ogóle kuwety nie posiada – zawsze „prosi” o wyjście na dwór, a jeśli wyjątkowo nie ma żadnego z domowników, a on po prostu musi, to…załatwia się w wannie. Po prostu wie, że niczego nam nie zniszczy. I jeszcze normalnie widać, że mu wtedy strasznie wstyd za to, że nie wytrzymał ;) A kuwety nie posiada dlatego, że jest okropnym domatorem i gdy tylko kuwetę miał, odmawiał jakiegokolwiek ruchu, choć mam duży ogród i olbrzymią ilość pól za domem, więc „wietrzyć” się powinien ;) Nie było innej możliwości zmuszenia go do opuszczania domu choć na 5 minut.
OdpowiedzUsuńTo jedzonko to tradycyjne, greckie potrawy. Do zamówienia w każdej, greckiej restauracji (sałatka z oliwkami, kawałkami gotowanego kurczaka, fetą, świeżymi warzywami, serkami pleśniowymi w panierce i ziołowymi grzankami – polane sosem bodajże 1000 wysp albo jakimś tajnym składem kucharza knajpy ;)), choć osobiście polecałabym jakąkolwiek restaurację w Grecji, a konkretniej na Krecie – wyspiarze w ogóle są mistrzami kuchni w tym kraju ;) A co do Twoich zdjęć jedzenia…nie dość, że masz talent, to jeszcze takie arcydzieła zaprezentowałaś, że nawet po zjedzeniu całego obiadu w wersji rozszerzonej na maksa, miałam ochotę dzwonić do pizzerii ;)
Sonda najprawdopodobniej powstanie, tak więc zachęcam do głosowania…a jeśli chodzi o zimę w wersji „na Zajączka będzie zielono” to oby Twoja ciocia się nie myliła…bo ja sobie nie wyobrażam zasuwania ze święconką w kurtce narciarskiej ;)
A GOOD BUY – ja gdy tylko zobaczyłam Twojego bloga, to wiedziałam, że jesteś czymś w stylu „bratniej duszy” i ogromnie się cieszę, że miałyśmy szansę się poznać…no i oby do następnego spotkania! :)
Jeśli chodzi o mieszkanie, to o tym, że na Matejki mieszkają dwie szafiary w składzie Lusi i Angie, czyli Kotowa, wiadomo od hu hu! ;))) Dlatego właśnie na spotkaniu mogłam powiedzieć, że Kotowa jest w rodzinnym domku, dlatego nie mogła wpaść ;) Szafą się nie dzielimy tak ze względu na inne rozmiary (Angie jest ode mnie dużo wyższa i szczuplejsza), jak i na fakt, że każda z nas ma tych ciuchów tonę – nie nudzą się :)
ANONIMOWY – wiesz, dobrze, że mi o tym spaniu na trupa napisałaś, bo nigdy bym na to nie wpadła ;) Zawsze obstawiałam wersję, że ten kot jest nienormalny, a swoje coraz dziwniejsze pozycje przyjmuje głównie dlatego, że A) wtedy można go miziać po włochatym brzuszku, B) jest w stanie szczelnie przylgnąć do kaloryfera bądź jakiegokolwiek innego źródła ciepła ;)
SIOSTRA – no super, negatyw i to jeszcze od rodziny! To się liczy niemal jak dwa negatywy! ;D
OdpowiedzUsuńCo do pracy z dziećmi…to jest zupełnie inny przypadek. Zadaniem obozu była animacja najbardziej podupadłych, dość biednych terenów Polski, w których dzieci muszą się zajmować najczęściej same sobą, bo nie dość, że wszędzie jest daleko, to jeszcze miejscowe ośrodki kultury nie oferują im niczego specjalnego. To była bardzo ciężka praca i duże wyzwanie…ale i był to naprawdę przyjemny rodzaj pracy z dziećmi, bo my ich do niczego nie zmuszaliśmy. Nie mieliśmy z góry narzuconego programu, ani nikt nad nami nie wisiał z marchewką i batem, żebyśmy wyrabiali punkty na ten semestr. Dzieci same do nas przychodziły, a my po prostu, zgodnie z wcześniejszymi planami realizowaliśmy swoje pomysły, dobrze bawiąc się przy tym samemu. Praca społeczna, z jakąkolwiek grupą wiekową ludzi mielibyśmy do czynienia, jest zupełnie inna, niż praca pedagoga, nauczyciela itd. To jest przepaść, tego się nie da porównać. Chociaż nie – ja bym to przyrównała do pracy na własną korzyść i dla własnej przyjemności, a niewolnictwa :P
A na kafelkach siedzą dlatego, że te kafelki miały 25 stopni Celsjusza w cieniu, a nie ponad 30 w słońcu…poza tym, te kafelki to był luksus. Mieliśmy do wyboru kafelki, gołą ziemię i sadzanie dzieci na własnych śpiworach. Wybieraliśmy naturalnie własne śpiwory i kafelki, ale ogółem rzecz ujmując, to były ciężkie warunki i podejmowanie w Polsce jakichkolwiek inicjatyw charytatywnych spotyka się z olbrzymimi przeszkodami, których numerem jeden jest brak pieniędzy. Lata świetlne zanim to się zmieni…
KOTOWA – jejku, jejku, jaką Ty mi tu laurkę wystawiłaś, dzięę-kuu-jęę ;DDD :*A jeśli chodzi o działanie, to się nie czepiaj – muszę działać wirtualnie i tylko wtedy, gdy wpadam do domu, bo przecież z ludźmi z mojego roku to raczej nie bardzo jest szansa coś stworzyć, niestety…powiedziałabym nawet: „duże NIESTETY” :(
KILLERCOLA – niezwykle kreatywny pomysł na komentarz, pogratulować ;) Mam nadzieję, że gdy już przeżyjesz na własnej skórze te, na ten moment obce Ci punkty, to będziesz się tak samo cieszyć chwilą, jak ja i tego Ci gorąco życzę :)
THE DEAD BUTCHER – nie martw się, od następnego postu zaczynam swój cykl pod roboczym tytułem „Największe okazje lumpeksowo-allegrowe ever”, więc będzie dużo do komentowania ;))) Pozwalam sobie tutaj na prywaty głównie z tego względu, że nie zamierzałam prowadzić w 100% bloga szafiarskiego, jak wskazuje opis „o mnie” w profilu. Poza tym…nie jestem jakąś wyższą pierdolencją i nie udaję, że będę tutaj robić lookbook z „wysoką modą”, od której jestem arcyspecjalistą i wszyscy mają mnie podziwiać, skoro tak nie jest. Ma być trochę śmiesznie, trochę tragicznie, ale przede wszystkim – prawdziwie :)
Ja pracę z dziećmi barzo lubię. :)
OdpowiedzUsuńA co do negatywa to przecież wiesz, że zawsze chętnie tu zaglądam i zawodzisz mnie tylko wtedy kiedy długo nie ma żadnego postu. :P
Siostra
cztery języki? jej, rispekt.. a jakie?
OdpowiedzUsuńłacina, greka, angielski, ...?
Po pierwsze muszę Ci podziękować za mobilizowanie mnie do myślenia :) Ciężko było, nie powiem, że nie. Jakoś trudno tak wybrać 10 spośród tlu rzeczy.
OdpowiedzUsuńPo drugie, lektura Twojego bloga dodaje pozytywnej energii. Strasznie żałuję, że tak daleko do Ciebie i nie mogę zaprosić Cię na pogaduszki przy kawce.
Po trzecie jestem potwornie na TAK jeśli chodzi o pomysł na stworzenie czegoś na kształt recenzji. Uwielbiam książki, kocham mądre filmy więc jeśli zaczniesz działać od razu dodaję do ulubionych.
Po czwarte. Czasem czytając Twoje posty zastanawiam sie czy aby na pewno nie jestem u siebie. Zbieżność charakterów. Podobieństwo w myśleniu.. Dlatego jesteś moją @ bratnią duszą :*
p.s. jak zawsze czekam na więcej.
SIOSTRA - to, że Ty lubisz, to ja wieem...ale ktoś musiał się wyłamać z rodziny, żeby monotematycznie nie było i to zdecydowanie jest duet ja i mój brat ;)))
OdpowiedzUsuńAGACIOR89 - łacina, greka, angielski i nowogrecki. Ciągle rozmyślam nad robieniem od przyszłego roku dyplomu z hebrajskiego, bo ten język chodzi mi po głowie już od czterech lat, ale jeszcze mam czas na podjęcie decyzji i zasięgnięcie opinii filologów, więc zobaczymy co z tego wyjdzie :)
LUMPEXLOVER - nie masz za co :))) Jako Twoja bratnia, internetowa dusza, zawsze będę stała za Tobą murem i interweniowała, gdy za bardzo się rozleniwisz ;)
momentami czułam się jakbym czytała o sobie:) Lusi, życzę jeszcze więcej radości i okazji do działania!:D
OdpowiedzUsuń