"Paint it black"

Dziś pozwoliłam sobie użyć tytułu tej piosenki Rolling Stonesów z dwóch powodów. Po pierwsze - gdyby ściana w pokoju Martyny nie była intensywnie różowa, to zapewne nie zobaczylibyście mojego stroju - jestem ubrana w całości na ciemno. Po drugie - jestem ubrana w całości na ciemno, bo tak się właśnie czuję.
Wiecie...są takie dni, kiedy słucham piosenek ubóstwianych Dziadków, tak głośno, jak to tylko możliwe...i to samych dających prawdziwego kopa - osławione "Start Me Up", "Gimme Shelter", "Jumping Jack Flash", czy "Brown Sugar", wykonując przy tym takie ruchy, jak chóry gospel w momencie śpiewanie refrenu pieśni pochwalnej, jednocześnie przytupując sobie nóżką odzianą w neonoworóżowe pseudoemu-kapcie z Biedronki. I wiecie...to nie działa. Nie poprawia humoru, ani nie sprawia, że czuję w sobie boską moc. Są takie chwile, gdy mówię do Stefana - wielkiego, pluszowego słonia, mieszkającego w moim pokoju: "Nie bój Stefan, będzie dobrze". I wcale mnie to nie uspokaja. Są takie chwile, że zatapiam dłonie w futerku mojego kota...i nie czuję, by moje zmartwienia ulatywały.

Są takie dni, gdy naoglądam się wszystkich wartościowych filmów i wysłucham wszystko, co mam na playliście pod hasłami: "Ennio Morricone", "John Williams", "Hans Zimmer" (czyli wszystko)...są takie dni, gdy nabiję sobie głowę "Arrival at Aslan's How", spojrzę na okładki książek C.S. Lewisa...i na swoją zasłużoną półkę z takimi nazwiskami, jak Allen, Sinatra, Bocelli...i dopiero wtedy odważę się powiedzieć: "Skoro potrafiliście dokonać takich rzeczy i byliście tylko ludźmi, to czas zdjąć pidżamę, wypełznąć z łóżka i zmierzyć z tym, co czeka za oknem". I nie jest to ani śnieg, ani Mały Głód. Czasem bywa gorzej, bo są to...ludzie.

Ludzie...uwielbiam ich. Dają mi motywację do działania i sens we wszystkim, co robię. Chcę poznać ich jak największą rzeszę. Chcę z nimi przebywać, chcę z nimi tworzyć, budować i pomagać. Ci sami ludzie...potrafią mnie kompletnie zdemotywować i sprawić, że nie chcę już nic. Mają tak niszczycielską moc, że wszystko, co natykam na swej drodze jest czarne, puste i jałowe. I czegokolwiek bym się nie podjęła, nie mam nadziei na to, że wykiełkuje z tego coś małego i zielonego.


Czasem...gdy patrzę wstecz, to nie mogę się uwolnić od wyobrażenia o tym, że każdy z nas musi pływać sobie w takiej własnej, bardzo kolorowej bańce mydlanej. Tak długo, jak mamy zdrowie, szczęście, rodziny, przyjaciół, pracę, powszechny szacunek - płyniemy. Gdy braknie nam jakiegoś elementu - bańka pęka, a my lądujemy na twardym betonie z charakterystycznym plaskiem. Bardzo długo musimy sobie tą swoją bańkę odbudowywać i bardzo wiele czasu minie, zanim znów będziemy mieli zielone światło do świata żywych. Paradoksalne jest to, że im więcej nieszczęść nas spotyka, tym potrafimy sobie tą bańkę szybciej odbudowywać, bo nabywamy jakiejś wewnętrznej odporności i jednocześnie coraz bardziej doceniamy te chwile, podczas których nasza bańka płynie ku górze. Każdemu z nas pękła co najmniej raz...ale ja się chyba zaliczam do tej grupy o nazwie "Hard", bo zasuwam przy odbudowie swojej praktycznie cały czas i co zdążę się do swojej bańki zapakować, uwierzyć, że w końcu się udało...to mi któryś genialny pomysł nie wypala, jakaś decyzja okazuje się złą, a nawet bardzo złą, a później - jak domino, leci na mnie jedna igła za drugą, w efekcie czego bardzo mało spędzam w locie. I choć bardzo zanim tęsknię - tak w przenośni, jak i w rzeczywistości, staram się nie zrażać. Czasem jednak, są takie chwile...gdy mi lipnie idzie odbudowywanie własnej bańki, bo złe wiadomości sypią się jak kulki z liczbami w lotto. I uwierzcie, że nie są tą wieści z gatunku "Ktoś wykupił mi upatrzone buty", albo "O matko, Monnari bankrutuje!". Wtedy jest "Paint it black" i brak wiary w to, że jestem dobrym człowiekiem...że to, co robię nie idzie na marne, a moje słowa w eter.

Tak naprawdę o mojej najlepszej cesze uświadomiła mnie wczoraj Martyna - mój multiczłowiek. Przyjaciel, fotograf, towarzysz do kieliszka i spełniania szaleńczych planów. Jeszcze wczoraj, byłam bliska rezygnacji z wielu rzeczy, również dalszej działalności tutaj...ale ona powiedziała mi, że najlepsze we wszystkim jest to, że mimo wielu nieszczęść, które mnie spotkały i spotykają bez przerwy - bo często sama się w nie pakuję, nadal jestem tą samą osobą. Nie zmieniam się. Oczywiście, wiele mnie one nauczyły, ale faktycznie - nie zmienił się ani mój charakter, ani usposobienie, ani poczucie humoru. Mimo upływu lat i ciężkich doświadczeń, jestem takim samym dzieckiem, jak wtedy, gdy się poznałyśmy. Jak rok temu, jak trzy lata temu, jak sześć lat temu. I chyba za to siebie lubię najbardziej - że nigdy nie tracę poczucia humoru i cieszę się tak na widok ciasta, jak inni na widok brylantów. Nawet, gdy mi sufit spada na głowę.
Nic tak nie podnosi na duchu, jak wieść o tym, że nadal jesteś tak udanym egzemplarzem, jak wtedy, gdy jeszcze miałeś ten sufit nad sobą...


Najzabawniejszą szpilką, jaka spadła na mnie w tym tygodniu, był mail od moich kolegów ze stowarzyszenia, w którym działałam niemalże trzy lata. Muszę to napisać, bo inaczej nie uwierzę. Otrzymałam pełną pretensji wiadomość, że jeśli chciałam, by umieszczono mój profil w podziękowaniach za zorganizowanie ogólnopolskiego festiwalu, to mogłam im o tym napisać i przysłać swoje zdjęcie. Tak, dobrze czytacie - miałam im przypomnieć o tym, że powinni mi podziękować, a że się tym nie zainteresowałam, no to niestety mnie nie uwzględniono. To był rok mojej pracy, który mogłam poświęcić na cokolwiek innego. W tamtej chwili...zaczęłam myśleć na poważnie o tym, czy nie wyjechać do Amazonii i nie zająć się połowem kolorowych rybek na potrzeby niemieckich oczek wodnych, bo mój system wartości nie jest aktualizowany i chyba przestał się mieścić w dzisiejszym świecie.


O połowie rybek tudzież plantacji ananasów na jakiejś małej wysepce, gdzieś hen hen na Oceanie Spokojnym nieustannie rozmyślam, dlatego zostawiam Was sam na sam ze zdjęciami moich szat cierpiętniczych i powracam do planowania swojej ewakuacji. Choć pewnie zakończy się jak zawsze - na ewakuacji do Wrocławia i niedzielnej imprezie z okazji...powrotu ogrzewania :D



1


2


3


4


5



Zestaw przyszłego poławiacza kolorowych rybek:

Buty - Bata. Na samym początku średnio mi się podobały. Do ich kupna skłonili mnie Dziadkowie i tylko dzięki nim miałam szansę przekonać się, że to najwygodniejsze buty świata. Od dziś będę śmigała tylko w koturnach (o matko, jaka jestem wysoka! Czad! :D). Kosztowały 279,00 zł, ja chciałam kupić je za 129,00, a przy kasie okazało się, że ich cena to już 69,00 zł. Kiepska jakość, niebiańska wygoda i ziemska cena. Żyć, nie umierać.
Getry - H&M via Allegro. Znów - w HaMie stały po 69,00 zł...a ja sobie kupiłam ze wszystkimi metkami, u stałego, życzliwego sprzedawcy za 36,00. H&M dla Allegro nigdy Cię nie zawiedzie.
Batman - no name, sh. Niezmiernie irytowały mnie jego olbrzymie rękawy do samych nadgarstków, dlatego zastosowałam trik z podpięciem agrafkami - takimi wieelkimi. Mi służy dobrze, a i wygląda całkiem ciekawie.
Czarna bluzka - John Smedley. Cudowna wełna merynosów, utkana tak cieniutko, że nawet nie czuć, iż mamy cokolwiek na sobie. Mama kupiła mi go w lumpeksie za 3 zł. Ze wszystkimi papierowymi metkami. Dopiero później dowiedziałam się, ile był wart, i że wypadało go opylić na allegro, dzięki czemu mogłabym sobie kupić kolejną parę niezłych butów. Albo i dwie.
Szalik - H&M. Kupiłam go całkiem przypadkiem w drodze do Ikei w Warszawie. Za 5 zł. Wszystkie szaliki tego typu wisiały w regularnej cenie - po 59,00 zł, wszak był wrzesień. A on, całkiem bez wad, niespodziewanych dziur oraz plam - kosztował piątkę. 100% akryl. Takie okazje nie zdarzają się dwa razy.



lucia's signature

29 komentarzy:

  1. az mi sie cieplej zrobilo, buciki brado ladne i ta rozowa sciana tez!

    OdpowiedzUsuń
  2. Musisz sobie jakiś upgrade zastosować na ten system wartości, to i kolorowe rybki będą ocalone ;) a tak serio, to chociaż sama ostatnio chodzę ze spuszczoną głową, to staram sobie powtarzać, że będzie dobrze. Nawet jeśli w te zapewnienia nie wierzę, to jakoś udaje mi się przekonać samą siebie, że wszystko się kończy właśnie dlatego, żebyśmy mogli zacząć w życiu robić coś innego, ciekawszego (tak, ciekawszego niż plantacja ananasów :D). A Ty pewnie masz głowę pełną pomysłów i szybko znajdziesz sposób na odreagowanie po stowarzyszeniu. Wiele osób Ci to powie/napisze :)

    Niezły patent z agrafkami swoją drogą. Przemycę do siebie ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj bardzp trafione to z tymi ludzmi. Sama lepiej bym tego nie ujęła zarówno w koneksie małego podwórka jak i tego z którego czasem przychodzi nam sie wyprowadzić oraz tego szerszego. Czasem człowiek ktory winduje Cię do góry potrafi jednym "nieprzemyslanym" zachowaniem nie dośc, że zrzucić z nieba na ziemie to jeszcze wgieść do piwnicy..
    Jakkolwiek.. wstanie z niej i to jeszcze stawiając na swoim.. oooo.. jak to uodpornia.. a jak uczy komunikowania pewnych potrzeb czy jasnego "nie ściągaj mnie do dołu tylko dlatego, że Ty tam jestes. Przyjdz do mnie tu a nie zabieraj mnie tam na dół" :)
    Także.. mimo, że to tylko lub aż słowa.. życze Ci i trzymam kciuki by twoja bańka była znów tak kolorowa i też szybciej szybowała po przestworzach :)

    A buty szalenie orginalne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. buty są cudowne! i narazie to moja jedyna opinia, napiszę więcej po szkole bo notka zapowiada się ciekawie :)
    dziękuje za słowa zachęty i powitanie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Luśka, głowa do góry i pierś do przodu! bo kto jak nie Ty?
    nie będę tu wypisywała mądrości o ludziach, przecież wiesz, jak to jest. w każdym razie trzymaj się. nic lepszego nie możesz zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Łucjo droga, doskonale to ujęłaś. Myślę, że należy życ na przekór ludziom , którzy ranią. Najgorsze chyba ze wszystkiego jest zawieśc się na kimś kogo zaliczało się do grona najbliższych. Cóż , życie... Z czasem wszystko się układa więc i Tobie się ułoży. :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Czarno, smutno... rozumiem, czasami są takie chwile i dni, że ma się dość. Ja wtedy wyglądam tak, że zdjęcia nie nadają się na bloga. Ty natomiast i tak prezentujesz się stylowo :) Głowa do góry, żadnych rybek nie może być, ta zima musi minąć, a z nią wszystko co dołujące :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem żywym dowodem tego, że można wstać, zacząć żyć od nowa i znowu być szczęśliwym. Dokładnie dwa lata temu zamknęłam się w pokoju i wierzyłam, że nigdy stamtąd nie wyjdę. Przyczyną też byli ludzie…

    Głowa do góry, życie jest pełne niespodzianek i zdecydowanie przeważają te pozytywne!

    Choć dobrze wyglądasz w czerni, to ja się nie przyzwyczajam i czekam na szał wzorów i kolorów. W Twoim wykonaniu zawsze zabójczy. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. hans zimmer i jego muzyka do ostatniego mohikanina...uwielbiam...dobrze, że posłuchałaś dziadków co do tych butów;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj Łucjo, Łucjo byłby z Ciebie świetny poławiacz rybek;) A tak serio to nie warto przejmować sie takimi ludźmi,tylu spotykamy ich na swojej drodze,że szkoda nerwów;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Każdy ma takie chwile :/ Niestety. Ja przez ostatni tydzień próbowałam się wygrzebać z podobnego dołka i myślę, że mi się udało, albo jestem bardzo blisko ;) Trzymam kciuki za Ciebie.
    Za to Twoje koturny są genialne! Skórzane?

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz, chyba coś wisi w powietrzu...bo i ja mam ostatnio takie chwile niedowartościowania :(
    W każdym bądź razie dobrze, że Martyna wybiła Ci z głowy plan zarzucenia działalności bloga, bo czekałam na nowy wpis, a tak to co...miałabym czekać do usranej śmierci? :P :D
    No, jutro zawsze może być gorzej, więc cieszmy się, że dziś nie jest jutrem :D hahaha...czy to się trzyma kupy? :)))

    Ściskam! I wirtualnie moc pozytywnej energii przesyłam! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Każdy ma takie chwile, ale jak sama napisałaś: takie chwile mimo wszystko są potrzebne, by dostrzec te te lepsze i może mądrzej "wybierać" ludzi? Ja to sobie tak zawsze tłumaczę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Naprawdę coś wisi w powietrzu... Ja też od tygodnia najchętniej nie wychodziłabym z domu. też przez ludzi, którzy dostając kolejna szansę potrafią bardzo zawieść, chociaż uważałam ich za przyjaciół.
    Dzięki wielkie dla Martyny, że wybiła Ci z głowy rzucenie bloga.
    Luśka trzymaj się. Damy radę idzie wiosna, nowa energia, nowe pomysły i wiara w to, że wszystko się jeszcze poukłada.
    Nie wszystkich ludzi da się zmienić, więc ważne żeby otaczać się takimi pozytywnymi, którzy dają siłę, energię do zmian i nadzieję na lepsze jutro i pomagają inaczej spojrzeć na świat.
    Damy radę, bo jak nie my to kto? :)
    Trzymaj się ciepło, szczęścia i uśmiechu życzę i pozdrawiam gorąco. :)
    Lucy

    OdpowiedzUsuń
  15. Wiem co czujesz... U mnie to jednak zazwyczaj wygląda tak, że ktoś wchodzi z butami w moje życie, zaczyna mi je ustawiać, zmieniać, planować. Mi albo mojemu lubemu.. To wpływa zarówno na to jak się czuję, ale i jak postzregam świat. Denerwuje mnie jak ktoś ma pretensje bezpodstawnie... Lubię pomagać ludziom i zawsze jestem do tego chętna, ale jeśli okazuje się, że za pomoc, włożoną pracę czy czas nie usłyszę nawet dziękuję... No nie wiem, być może tak już musi być. Ale ważne jest to, że za każdym razem udaje nam się wstać, podnieść głowę wysoko i iść naprzód. Realizować własne plany, marzenia i nawet jeśli znowu upadamy to tzreba się cieszyć z tego, że mamy siłę by wstać. Albo, że jest ktoś kto to zrobić pomoże. I życzę Ci abyś zawsze taką siłę w sobie znajdowała, lub by był KTOŚ kto poda rękę, otzrepie naszą brudną pupę i powie "czas iść naprzód". Trzymaj się Lusi (moja ulubienico). Nico

    OdpowiedzUsuń
  16. butyyy<3
    wszystko swietnie zestawione<3

    OdpowiedzUsuń
  17. Głowa do góry! :) Pocieszające jest to, że jak już jest mega źle, to gorzej być nie może ;)
    Buty fajne, pomysł z agrafkami też i opowieści o ciuchach ciekawe i jakie ktoś ma tutaj szczęście! ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Będzie dobrze ! :) Uwielbiam Twoją szaloną fryzurę !

    OdpowiedzUsuń
  19. Przesilenie wiosenne jak nic. Czasem tak sobie myślę, że może lepiej być mizantropem i antyspołecznikiem - wtedy czekają nas tylko i wyłącznie przyjemne rozczarowania ;) Ale nie idź w moje ślady, Łucjo, nie idź tą drogą! Ludzie bywają do... no, do bani, ale za to świat jest całkiem ładny. Drzewa, zwierzątka, morza, góry. I proszę ja Ciebie, nie zasilaj niemieckich oczek wodnych, bo nie lubię Niemców. Dziękuję.

    Widać, że mnie dzisiaj głowa boli, nie?

    OdpowiedzUsuń
  20. U mnie ostatnio jest podobnie, co przekłada się na moje stroje i na dość aspołeczną postawę, a jedynym kompanem jest różowy pluszowy smok ;) Plantacja ananasów to świetny plan. Tyle, że pewnie ciężko byłoby to samemu ogarnąć, co pozostawałoby w sprzeczności z ideą samotni na wyspie... ;)
    Pozdrawiam i gratuluję świetnej stylizacji i ciekawego tekstu

    OdpowiedzUsuń
  21. Ty jesteś takim centusiem Łosiu :) ale pisz, pisz o cenowych okazjach, to zachęca innych do częstszego ich wyłapywania ;)

    świetne stylizacje, zaglądam często.

    OdpowiedzUsuń
  22. Hm w zasadzie twoja stylizacja to nic ciekawego, czarno, buro i bez polotu...

    OdpowiedzUsuń
  23. Teraz już wiem czemu nie mogłam Cię odnaleźć wśród tabunu ludzi znajdujących się w wydanej broszurce z podziękowaniami :) Ale myślę chyba ważniejsza jest Twoja świadomość o tym, że brałaś w tym udział.

    Za każdą nową fryzurę... Podziwiam. I składam pokłon ! ;))

    OdpowiedzUsuń
  24. O k... chyba nie wiesz o czym piszesz... Ale jesteś denna :)

    OdpowiedzUsuń
  25. czekam na obiecaną nowinkę ;) dziś sobota Lusiu :*

    OdpowiedzUsuń
  26. w ogole nie wiem,czy czarny mozna nazwac pozytywnym xD
    ale jest cos takiego w tym zestawie :D
    co najmniej moze dziwne,ale pozytywne!w szczegolnosci sweter olbrzym i buty:)

    OdpowiedzUsuń
  27. Mam pytanie,podasz adres od kogo kupujesz te legginsy na allegro?W mojej miejscowości nie ma sklepów gdzie można coś takiego dostać;/

    OdpowiedzUsuń