Zawsze byłam zdania, iż ludzie po prostu rodzą się z chęcią do uprawiania sportu – to coś, jak dar. Niestety, jakimś przykrym trafem 80% populacji nie posiada w sobie tej chęci i z tej patowej sytuacji istnieją tylko dwa wyjścia:
1. …dalej oglądać telewizję
2. Znaleźć dyscyplinę sportową, którą się polubi
…oraz trzecie: semi-wyjście:
2 ½. Udawać, że się uprawia sport…i oczywiście – że robi się to z przyjemnością.
Przez większość swojego życia zaliczałam się do tej grupy, która wybierała opcję numer jeden (z tą tylko różnicą, iż ja nie posiadam telewizora…) i zapewne byłoby tak dalej, gdybym w pewnym momencie nie zdecydowała się na zmianę studiów. Prawie świadoma swojego wyboru, zamieniłam trzy języki obce na jeden i dzięki temu przewrotowi, świat możliwości, jakie daje wolny czas stanął przede mną otworem…a ja postanowiłam wykorzystać każdą minutę tego czasu, aż do bólu (– w moim przypadku akurat dosłownie...).
W swojej biografii mam udokumentowane kilka podejść do sportu. Rozpoczęłam swoją przygodę, jak chyba większość kobiet, od szeroko pojętego fitnessu.
Fitness ma tyle odmian, ponoć „jest dla wszystkich”, więc zaczęłam uczęszczać na różnego rodzaju stajlingi. Bardzo szybko okazało się, że ta dyscyplina zupełnie mi nie odpowiada…być może źle trafiłam, ale chyba nigdy nie zrozumiem idei sportu, który polega na tym, iż na stu metrach kwadratowych stłoczone jest z 30 kobiet i każda z nich, niby we wspólnym, ale tak naprawdę to we własnym tempie coś tam coś tam próbuje, niby nóżką, niby tańczy, niby pełza…ale zdecydowanie więcej pracuje aparatem gębowym, a Ty, czy chcesz, czy nie chcesz, jesteś słuchaczem odcinków czyjegoś prywatnego „Domu nad rozlewiskiem”. Słowem: ani nie poćwiczysz, ani nie pogadasz…a już na pewno nie zrobisz się od tego bardziej fit – umówmy się.
…i tak też na pewien czas zakończyła się moja przygoda ze sportem…do chwili, aż otrzymałam od losu grant, jakim była mała ilość zajęć akademickich.
Wielu ludzi co roku (/co kilka tygodni…) obiera sobie cel: przejdę na zdrowszy styl życia, będę ćwiczył, jadł kiełki i od dziś, to już tylko cola light. Nie będę się wypowiadać na temat tego, jak wielu ludzi na świecie dożyło do pięćdziesiątki żywiąc się jedynie sałatą i jogurtami z musli (…nie, nie ma takich i bynajmniej nie chodzi o to, że takowi umierają młodo ;)), ale chciałabym rzec słowo na temat 'będę ćwiczył’. Wiem, jak długo sama poszukiwałam sportu, który mnie naprawdę zainteresuje, na który będę chciała poświęcać czas…wiem, jak trudno jest znaleźć coś, co sprawi, iż nawet w zimny, ciemny wieczór będzie Ci się chciało przychodzić na treningi…ale jeśli nie znajdziesz tego czegoś, co pozwoli Ci wyciągać ze swoich treningów maksimum satysfakcji, to nie licz na to, iż płyta DVD z Jane Fondą lub inną Ewą sprawi, że do tej pięćdziesiątki będziesz mieć ciało jak dwudziestka, a kondycję to co najmniej jak dziesięciolatek. Możesz się motywować na różne sposoby, możesz gibać do tej płyty nawet kilka razy dziennie, a poza tym, to jeszcze biegać, chodzić na basen i jednocześnie robić aerobiczną szóstkę Weidera…ale bądźmy szczerzy – taki plan szybko się posypie. Wystarczy jeden wyjazd ze znajomymi, bardziej zajęty czas w życiu…i wątpliwe, aby chciało Ci się wrócić do narzuconego wcześniej rygoru.
Starożytni filozofowie głosili, iż człowiek powinien dążyć do doskonałości…ale chyba wszyscy z nas wiedzą o tym, że tak naprawdę, to dążymy głównie do jednego – przyjemności. Wszystko, co robimy, ma nas przybliżać do szczęścia, do eksplozji endorfin i czynić nasze życie lekkim jak liść sałaty…więc nie dajcie się nabierać na ćwiczenia-cud, DVD w gratisie, wzruszające historie w magazynach dla kobiet i nie pozwalajcie sobie wmówić, że dobry sposób na zdrowy styl życia i mniej tłuszczu, to katowanie swojego ciała. Znajdźcie sport, który sprawi, iż będziecie wychodzili z treningów pełni motywacji, szczęśliwie zmęczeni…i nie decydujcie się na niego tylko po to, by zrzucić wagę.
Zupełnym zrządzeniem losu, bez uprzedzeń i oczekiwań, wybrałam się kiedyś na jeden trening boksu do nowo otwartego klubu sportów walki we Wrocławiu…i to było absolutnie to – miłość od pierwszego wejrzenia ;) Bardzo kameralna atmosfera, grupa licząca maksymalnie 14 osób…a trenerem jest między innymi mistrzyni Pucharu Świata w kick-boxingu kobiet. Nie ma spiny, nie ma lepszych i gorszych…liczy się tylko dobra atmosfera. Trenujemy nie tylko samą technikę, ale również szybkość, zwrotność, wytrzymałość…wbrew pozorom, bycie bokserem to nie uderzanie na oślep kogo popadnie, ale ciężka, sumienna praca nad zdobywaniem kondycji i jakkolwiek to brzmi – szybkim, logicznym myśleniem. Bycie bokserem to też umiejętność obrony w każdej sytuacji, skupienie na celu i pewność siebie. Wszystko to jednak pod warunkiem – na treningi przychodzisz po to, by ćwiczyć…bo chcesz.
Jeśli chcesz więc przełączyć się na zdrowszy tryb życia, jeść kiełki i zacząć uprawiać sport, to inaczej niż w moim przypadku, odpowiedzią może być dla Ciebie fitness, basen, tai chi, czy joga. Jeśli jednak „pozycja wschodzącego słońca” nie przynosi Ci upragnionego spokoju ducha, satysfakcji z dobrze spędzonego czasu i poprawy kondycji…jeśli potrzebujesz zdrowo się zmęczyć, wyładować życiowe frustracje i chcesz móc biegać na tramwaj szybciej niż dotychczas…ZOSTAŃ BOKSEREM! :)
Na tych zdjęciach wyglądasz na szalenie szczęśliwą :) Super! Ja sport uwielbiam i właściwie każdy mi odpowiada, ale ze względu na stan zdrowia musiałam powstrzymać się od jakichkolwiek form ruchu i boli mnie to strasznie :(
OdpowiedzUsuńPopieram. Ja co prawda nie mam zamiaru walczyć ale też trenuję, thai bo dokładnie. Kocham walić w worek, zmęczyć się tak, że padam na twarz ale ciągle go tłuc w rytm pokrzykiwań trenera :) Zaczęłam też biegać i tym sportom chyba zostanę wierna! Pozdrawiam i cieszę się, że wróciłaś!
OdpowiedzUsuńAle pierdzielenie... Widać, że uważasz się za najmądrzejszą na świecie i że szukasz FEJMU na jechaniu po czymś, co akurat połowie ludzkości pomaga. Ja trenuję dokładnie tak, jak napisałaś, że "wątpisz". Od ponad roku. Nie przeszkodził mi ani dłuższy wyjazd (i to niejeden) ani sesje na studiach, które praktycznie wyłączają mnie z życia (chociaż próbowałam jak się dało uszczknąć trochę czasu na trening). Powiem więcej - znam wiele takich osób, które również stosują podobne metody. Ach, jeszcze co do efektów, żeby była jasność - nieco tłuszczyku zrzuconego, mięśnie lekko wyrobione (no bo bez przesady), kondycja znaaaacznie lepsza. To tyle w obronie domowego ćwiczenia i fitnessu.
OdpowiedzUsuńGunia - przykro to słyszeć tym bardziej, iż wyglądasz na osobę niesamowicie ruchliwą, która nie może dłużej usiedzieć w miejscu :) ...ale rower i spacery wchodzą jeszcze w grę? Mam nadzieję, że tak...rower wiosną to supersprawa :)
OdpowiedzUsuńMonika - thai bo (czy tae bo?) to dosyć ciekawa, bardzo eklektyczna dyscyplina sportu. Wdziałam kiedyś kilka filmików na yt i podobało mi się to, że tam te wszystkie ruchy są niezwykle dynamicznie, ale chyba nie ma takich skomplikowanych układów, jak na niektórych odmianach fintessu? Taki trochę bardziej taneczny kick-boxing light contact ;) A co do biegania, to też lubię sobie trochę pobiegać wieczorami, ale teraz niestety pogoda nas nie rozpieszcza...za to muszę ćwiczyć klasyczne pompki, bo mam zbyt słaby triceps i po połowie treningu moje uderzenia można rzec terroru nie sieją ;)
Anonimowy - Kimkolwiek jesteś (niestety brak podpisu, więc muszę się zwracać bezosobowo :/ ), wydaje mi się, że chyba nie do końca zrozumiałaś przekaz tego tekstu. W tym tekście nigdzie nie znalazło się słowo powątpiewania dla wagi ćwiczeń w domu. W moim poście, najprościej mówiąc, starałam się przekazać, iż jeśli chcesz zmienić swoje życie (to zakłada zmianę na trochę dłużej, niż pół roku, czy rok...) i przejść na zdrowszy, aktywniejszy tryb, to znajdź sobie dyscyplinę sportową, którą polubisz, a nawet pokochasz, bo inaczej będzie Ci ciężko przez wiele lat zmuszać się do czegoś, czego tak naprawdę wcale nie chcesz. Na samym końcu znalazło się zdanie, iż w przeciwieństwie do mnie, dla Ciebie odpowiedzią może być basen, joga, czy tai chi, które (poza basenem raczej) możesz również uprawiać w domu...jeśli w Twoim wypadku sprawdzają się płyty DVD i będziesz z przyjemnością przy nich ćwiczyć przez kolejne dwadzieścia lat, to tylko zazdrościć, bo ja muszę poświęcić kilka godzin tygodniowo na samo dotarcie i powrót z treningu. Ten tekst miał za zadanie wprawić w choć cień refleksji tych, którzy kupują te "rewolucyjne" (bo przecież każde DVD, każdego sportowca jest rewolucyjne!) DVD, drukują sobie plany ćwiczeń z Weiderem i kończą po tygodniu-maksymalnie dwóch...niestety, ale połowie Polski, a nawet zaryzykuję - jednej setnej Polski te DVD i magazyny nie pomagają. Dlaczego? Bo większość ludzi nie czerpie motywacji z samych siebie. Zdecydowanie łatwiej jest zapalić się do czegoś, co polubisz, co Cię zainteresuje i wtedy jest spora szansa na to, iż uda Ci się utrzymać w swoim postanowieniu na długi czas. Zobacz sobie statystyki byle firmy zajmującej się badaniami opinii publicznej i sprawdź, ile Polaków uprawia sport regularnie, przez dłuższy okres czasu... :/ Niewiele, co?
Natomiast jaki związek ma tekst o sporcie z , to naprawdę nie wiem...z resztą się nie szuka, się zdobywa, w większości przypadków w sieci, robiąc coś naprawdę fajnego. Jeśli jednak nadal sądzisz, że to mi zależy na popularności, to polecam lekturę poprzedniego postu, w którym piszę o tym, iż to nie ja będę głównym bohaterem bloga ;)
...tam, gdzie brakuje słów, chodzi o ' fejm ', oczywiście ;) HTML źle mnie zrozumiał ;)
OdpowiedzUsuńŁucja, Łucja!
OdpowiedzUsuńRadość wielka mnie ogrania, że znowu tu jesteś :D.
A ja sens wpisu rozumiem, chociaż ćwiczę w domu,z różną częstotliwością, za to od kilkunastu lat. U mnie akurat to działa, bo mi sprawia przyjemność. A poza tym trenowałam rekreacyjnie różne sporty walki. Daje to fajnego kopa :) najbardziej podobało mi się jujitsu. Teraz niestety mam czas tylko na ćwiczenia w domu i czasem na pobieganie.
OdpowiedzUsuńMarchewkowa - ...i ja się niezwykle cieszę z tego powodu! :) Niesamowicie jest ponownie spotkać się tu ze znajomymi twarzami :)
OdpowiedzUsuńAngua - najważniejsze, że znalazłaś coś, z czego czerpiesz satysfakcję. Tak długo, jak sport sprawia nam przyjemność, jest szansa, że będziemy w jego uprawianiu całkiem konsekwentni ;)
Nie do końca się ze wszystkim zgadzam ale idea znalezienia sportu, który się pokocha, który sprawi, że jak napisałaś nawet w brzydki dzień chcemy iść na trening to bardzo piękna idea. :)
OdpowiedzUsuńSiostra