The perfect dr(M)ess.

Całkiem niedawno mój brat przeprowadził się do mieszkania, które było bardzo bogato wyposażone w podłogę i sedes, w związku z czym wybraliśmy się dzisiaj dokonać zakupu połowy asortymentu, jaki oferuje bardzo wielki sklep z meblami, posiadający żółte logo na niebieskim tle *.
Ponieważ można było połączyć zakupy z dewastacją ekspozycji, zrobiliśmy bardzo wiele zdjęć, z których połowa nie nadaje się do publikacji - w szczególności sceny z krwiożerczą, pluszową truskawką dla dzieci do lat trzech. Poniżej zobaczycie efekt naszej kilkugodzinnej pracy + historię upolowanych przeze mnie ubrań (tym razem jest się czym chwalić. Poprzednim - 95% moich ubrań pochodziło ze sklepów, tak więc przemilczmy tamten raz...).


Zanim przejdę do sedna sprawy, chciałabym się tutaj szczerze pożalić, że pierwszy raz od 12 lat nawiedziła mnie bardzo realna wizja pojawienia się na czyimś ślubie. I weselu. Ostatnim razem, kiedy komukolwiek udało się mnie zaciągnąć na imprezę tego kalibru, nie rozumiałam jeszcze znaczenia słowa "wesele" i wszystkiego, co ono za sobą pociąga...a kiedy już zrozumiałam...
...przez 12 lat pozostawałam nieugięta, nieustraszona i zawsze gotowa odpowiednio szybko znaleźć sobie naprawdę dobrą wymówkę, byleby tylko nie zostać upchniętym razem z setką ludzi w jakimś morelowym 'domu weselnym', upstrzonym całującymi się gołąbkami, nagimi amorkami i zapachem bigosu.

Niestety, życie jest brutalne i pełne nieprzewidywalnych zwrotów akcji - pojawił się argument, przed obliczem którego nawet taki weteran wszelkich wykrętów, jak ja, rozłożył ręce i gorzko zapłakał. Nie ma rady, nie ma ratunku - od marszu Mendelssohna z płyty CD i sztabu nieznajomych, starszych pań w kanarkowych garsonkach nie można uciekać wiecznie. Postanowiłam przyjąć to wyzwanie z godnością, stawić czoła składaniu możliwie szczerych życzeń wszystkiego dobrego na nowej drodze życia ludziom, których imion w ogóle nie znam i tym wszystkim damom w podeszłym wieku, noszącym kanarkowe garsonki, co bardzo chcą wiedzieć "od kogo jestem".

Tak więc - na dwa tygodnie przed godziną zero wyruszyłam na poszukiwanie akcesoriów weselnych. Poszukiwałam minimalistycznej, dyskretnie eleganckiej sukienki w jednym kolorze, z bardziej szlachetnego materiału niż poliester. Moim czarnym koniem w tym wyścigu było Monnari i Solar - planowałam się tam szybko wślizgnąć, wziąć pierwszy lepszy egzemplarz i wyślizgnąć równie szybko, jak się wślizgnęłam. Niestety chyba muszę odpokutować wszystkie wesela, których nie zaszczyciłam swoją obecnością - Monnari w Łodzi było tak ubogie jak Biedronka po podwyżce cukru, natomiast Solar uraczył mnie kolekcją kiecek w malowane osty.
Zawiodłam się w najszerszym tego słowa znaczeniu. O modzie plażowej w Zarze i H&M oraz innych dużych sieciówkach wspominać nawet nie będę, bo szkoda strzępić języka...aż w końcu, po kilkunastu godzinach pielgrzymek, odchodzenia od zmysłów i paniki w oczach znalazłam swoje cudo w Simple...a konkretniej dwa cuda. W stu procentach jedwabne, proste, monochromatyczne, skrajnie kobiece i tak eleganckie, że Paris Hilton mogłaby z powodzeniem udawać w nich Carlę Bruni. I tutaj następuje najtragiczniejszy punkt tego dramatu (o ile w ogóle taka kombinacja jest możliwa, ale uwierzcie - to była bardzo duża ilość tragedii na metr kwadratowy) - ich cena wynosiła mniej więcej połowę mojego budżetu przewidzianego na tegoroczne spijanie Blue Lagoon pod palmą daktylową, więc z żalem porównywalnym do tego po stracie ukochanego chomika, zostawiłam te małe dzieła sztuki na pastwę losu w sklepie. Nie powinno się tego robić sukienkom, dzięki którym wyglądasz jak Salma Hayek na rozdaniu Oskarów, ale jako naczelny partyzant przyjęć weselnych, nie mogłam wyrzec się wegetowania plackiem w białym piasku, facjatą do góry, słuchając szumu fal, brzęczenia cykad i marudzenia w języku niemieckim. To byłaby zdrada siebie, własnych przekonań, wiary i Konwencji genewskich.

...koniec końców na wesele wybieram się w swojej studniówkowej, skrajnie eleganckiej, czarnej sukni baletnicy, uszytej z tony tiulu i jedwabiu, na którą narzucono cienki jak mgła, przezroczysty materiał, wyszywany tysiącem drobnych koralików, cekinów i innych bajerów we wszelkich możliwych odcieniach czarnego, jakie sobie można wyobrazić. Projekt ten zrealizowało Monnari, zanim Lanvin w ogóle usłyszał o współpracy z H&M i wyprodukował to. W każdym razie - z całą pewnością pozostanę niezauważona przez Sztab Kanarkowych Garsonek...wish me luck, moi drodzy przyjaciele, bo nie wiem, czy wyjdę z tej walki zwycięsko.




1



5



2



3



7

Say hello to PO! (jeśli nie wiesz o co chodzi, to znaczy, że nigdy nie oglądałeś Teletubisiów.)



8



4



9



6



13



12



14



10




Buty - TOD'S (tak, dokładnie ten salon, który niedawno otworzono w Warszawie, dokładnie ten, produkujący cudownie miękkie, skórzane mokasyny za fortunę, które są w stanie przetrwać nawet poszukiwanie akcesoriów weselnych po wszystkich centrach handlowych tego padołu. 12 zł, sh, "hell yeah" - jak to powiadają).

Jeansy - Zara Trf (mój wywód na temat jeansów z Zary można przeczytać u Erill. Osobiście trzymam się tego, że mam szczęście do spodni tej marki i tworzymy ze sobą bardzo udany, długotrwały związek. Te akurat mam od kilku dni, nie przeszły jeszcze testów ogniowych, ale i tak polecam - choćby za cenę poniżej 100 zł i dobrej jakości bawełnę)

Sweter - Gap (allegro, 9,90 :D )

Szal - Mamuśki Łośka, ?

Torba - Mamuśki Łośka, no name, sh (cudownie miękka skóra, naturalnie)

Bransoletki - czarna (Cropp), brązowo-oliwkowa (Carry), srebrna (Tatuum)

Wszystkie meble, jakie widzicie na zdjęciach - noo, wiecie gdzie ;)))





* Nie zapłacili mi za reklamę i serce włożone w psucie dekoracji, dlatego nazwa nie zostanie tutaj umieszczona ;)))

17 komentarzy:

  1. jestem pozytywnie zszokowana! (nie, wcale nie chcę wspomnieć o megadługiej przerwie która się tutaj od jakiegoś czasu pięknie panoszy ;p) jestem szczęśliwa! rozśmieszona do łez Twoim opisem przedweselnego polowania na sukienkę idealną :) nie lubię ślubów tak samo jak Ty, życzę powodzenia i udanej zabawy :)
    dżinsy mamy takie same, więc cieszę się bardzo, że akurat Ty stałaś się posiadaczką dżinsów, które ja osobiście uwielbiam. ostatnimi czasy dżinsowe spodnie kupuję tylko i wyłącznie w Zarze i podzielam entuzjazm :)
    ps: zmiana koloru włosów bardzo na plus! ale Tobie to we wszystkim ładnie, toteż nie ma sprawiedliwości na tym świecie, o! ;p buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ Ty jesteś śliczna. A i oddawaj buty :)
    Najlepszym strojem na wesele/studniówkę/połowinki jest taftowa sukienka, najlepiej cała w brokacie i rozchybotane 'szpilki'. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam.Jestem mamuśką Łośka i zgłaszam zażalenie iz o moim WIELKIM udziale w poszukiwaniach weselnego cuda nie ma nawet wzmianki. A ja tolerancyjna mamuśka musiałam to wszystko przetrwać!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. BASIA – w takim razie cieszę się, że udało się zrobić z mojego osobistego dramatu coś, co chociaż dało się miło przeczytać ;) Co do jeansów – naprawdę dawno nie spotkałam się z tak dobrym denimem, jak w Zarze i jeśli muszę kupić jakiekolwiek spodnie, to do tej pory zawsze udawało mi się znaleźć tam zadowalającą mnie jakość za przystępną cenę (o ile tak to można nazwać – niestety nie mam szczęścia do spodni w lumpeksach). W każdym razie, najważniejsze jest to, że są szalenie wygodne, trwałe i odporne na wahania rozmiarów ;)))
    Co do koloru – włosy ufarbowałam na kolor zgodny z moim własnym i jakoś pogodziłam się z tą myślą. O niebo lepiej czułam się w siwych i strasznie za nimi tęsknię, ale cóż począć…może jeszcze ktoś kiedyś wynajdzie bezbolesny utleniacz :)

    Sake – Dziękuję za komentarz, niestety nie mogę się do niego odnieść, ponieważ jest bardzo lakoniczny ;)))

    URBANITE – butów będę bronić do ostatniej kropli krwi – są tak wygodne, że przy problematycznie delikatnej skórze na stopach, jaką posiadam, są jedynymi, jakie mogę nosić bez bólu i obawy, że obetrą mnie do szpiku kostnego. Buty letnie to dla mnie koszmar z ulicy Wiązów, tak więc te TOD’Sy spadły mi niemalże z nieba :)

    ANONIMOWA MAMUNIA – nie komponowałaś mi się dobrze z wątkiem głównym, więc nie mogłam Cię tutaj umieścić, ale za to jesteś bohaterką wielu innych opowiadań, więc nie masz na co narzekać - proszę mnie tu nie oczerniać ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Tęskniłam :) po pierwsze chciałam powiedziec że cholernie zazdroszczę butów, jeszcze za taką cenę
    po drugie widzę że nie tylko ja nienawidzę wesel i wszystkiego co się z tym wiąże, opisałaś to tak świetnie że naprawdę nikt by tego lepiej nie ujął, i też niestety w najblizszym czasie czeka mnie ten dramat bo nie ma możliwości żeby się wykręcic :(
    A Ty wracaj do blogowania, bo juz prawie zapomniałam jak świetnie się czyta Twoje posty :)
    pozdrawiam Lucy

    OdpowiedzUsuń
  6. Nienawiść do wesel to widzę cecha wspólna wielu szafiarek :D Dobrze, że jesteś :)

    OdpowiedzUsuń
  7. no patrzcie państwo kto sie pojawil:)
    zwykle jak widzę taki długi post to go zamykam czym prędzej bo wkońcu pusta ze mnie szafiarka i nie wypada się kalać czytaniem czegos więcej niż magazynu modowego i to najlepiej z duża ilościa obrazków. ale dzis przeczytalam i bardzo jestem zadowolona, ze to uczyniłam:)
    prosze o wiecej takich fantastycznych historii:)!

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znoszę ślubów i wesel i też jak tylko mogę-wykręcam się ;) Ale w tym roku czeka mnie (i to już niedługo) jedna taka impreza :( Damy radę! ;)
    Fajny sweter i zegarek :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale wiesz, że na wesele można nie iść, prawda? ;) Ja się już wieki temu fantastycznie ustawiłam, zapowiadając, że nie należy mnie zapraszać na żadne wesela, bo i tak nie pójdę - świat przyjął to na klatę i zapraszają mnie tylko na śluby. A zniknij jeszcze raz, to już Ci mówiłam - w mazak.

    OdpowiedzUsuń
  10. nowy post u Luci! nie wierzę ;)

    ps. widzimy się na czarownicowym zlocie we Wrocławiu w przyszły wtorek?

    OdpowiedzUsuń
  11. o, znam ten ból szukania kreacji na takie dżamprezy.
    też najczęściej omijam takie spotkania, jeśli tylko mogę.

    OdpowiedzUsuń
  12. LUCY - ja też tęsknię :) Przede wszystkim za dialogiem ze wszystkimi wspaniałymi ludźmi, za możliwością upłynnieniem wszelkich frustracji i potrzebie mówienia, której na co dzień nie posiadam...blogowanie pod sztandarem szafiarek nie jest do tego dobrym miejscem, choć na liście portalu polskie-szafy nie ma adresu mojego bloga. Jak na razie nie jestem w stanie wymyślić, co począć, by kontynuować swoje hobby...to znaczy, wiem, ale zanim ukończę swoją książkę, to chyba wszyscy ludzie skłonni ją kupić dawno wymrą ;)

    GUNIA - ja myślę, że nienawiść do wesel to cecha wspólna wielu ludzi...a tyle ich się żeni, że gdzie się człowiek nie ruszy, tam już go ścigają z jakimiś zaproszeniem ;) Osobiście jestem za tym, by Ci żeniący się biedacy zostawili sobie te dziesiątki tysięcy, które normalnie wydaje się na obciachowe sale, paskudnie fałszujące orkiestry oraz ugoszczenie ludzi mojego pokroju i strzelili sobie dwa, porządne tygodnie w jakimś Sheratonie na Seszelach. Ja byłabym bardzo szczęśliwa, oni byliby bardzo szczęśliwi...a cała reszta, co wpada na takie imprezy obrobić reszcie rodziny i zaproszonych...plecy, niech spada ;)))

    BAGLADY - ojj, Baglady, jeśli Ty jesteś pustą szafiarką, to nawet mi odnalezienie jakiegoś trafnego określenia na zawodniczki robiące na własnych stronach konkursy z możliwością wygrania pakietu gumek do włosów z H&M, jeśli polubi się ich stronę na facebooku, sprawiłoby nie lada problem ;))) A tak na serio - strasznie mi miło, że tak dobrze Ci się czytało mój post. Takie komplementy zawsze sprawiają mi największą radość :)

    LAVENDER SUMMER - oczywiście, że damy...ale szczerze powiedziawszy - już wolę dawać radę na kolokwium z łaciny, niż na weselu z trzyosobową orkiestrą, nierytmicznie wybijającą "Jesteś szalona" ;)))

    OdpowiedzUsuń
  13. FRETA - nie ucz dzieci ojca robić - jak mogłabym o tym nie wiedzieć? W chwilach ostatecznej ostateczności, chętnie z tej opcji korzystałam...chociaż, przyznaję - najbardziej lubię opcję 'all inclusive' - bez ślubu i bez wesela ;) Tym razem cały problem tkwi w takim małym, strasznie upierdliwym fakcie: ślub należy do bardzo bliskiej rodziny mojego chłopaka, a w związku z tym, że chłopak mój nie posiada ani siostry, ani kuzynki - wysłanie go na wesele z obcą kobietą byłoby takie trochę...nietaktowne. Nawet ja na to wpadłam ;D Należy też dodać, że chłopak mój kocha wesela tak samo mocno, jak ja, więc podjęliśmy wspólną, heroiczną decyzję, że pójdziemy tam, przeżyjemy ten koszmar...a jeśli dane nam będzie przetrwać do rana, to już nic nas nie rozłączy i będziemy żyli długo i szczęśliwie ;) Podstawą naszego planu jest spóźnienie się na ślub pół godziny - w końcu te korki w godzinach 15-18 są okropne...na wesele oczywiście też się spóźnimy - sala jest gdzieś pod Wrocławiem, więc trafienie tam wcale nie jest taką prostą sprawą...a jak już skończą się wszelkie spóźnienia i gubienie się na zewnątrz...to zacznie się jakiś czwarty krąg piekieł Dantego. Te bogate przeżycia na pewno będą podstawą do napisania kolejnego posta ;)

    BEATA - Ano, czasem nawet mnie nachodzi jakiś zryw szafiarski i machnę coś od serca ;) Co do wtorku - myślałam o tym, by wpaść do Was choć na chwilę (kończę zajęcia o 19), ale wszystko zależy do mojej kondycji - nie dość, że to będzie mój drugi z serii trzech makabrycznych dni wypełnionych dziesięcioma godzinami zajęć, to jeszcze w środę mam poprawkę egzaminu z historii sztuki (omfg!). Także, zobaczymy jaka będzie wielkość moich worów pod oczami i możliwość poruszania się bez potykania o własne macki ;)

    SZPIEGOWSKY - mi się pierwszy raz zdarzyło szukanie kreacji na taką okazję (studniówki nie liczę, bo to była bułka z masłem) i zostałam boleśnie uświadomiona, że albo sklepy aktualnie produkują takie gówno, które można co najwyżej założyć na ślub udzielany przez Elvisa w Vegas i następnie wykorzystywać głównie jako pareo na plażę, albo ja jestem tak skrajnie wybredna. W każdym razie, nauczona tym doświadczeniem - jeśli teraz znajdę w jakimkolwiek sklepie coś, co nadaje się do użytku na bardziej oficjalne okazje, kupię bez zastanowienia i gdy przyjdzie czas przyodziania nabytku - podziękuję sobie za tą niezwykłą mądrość ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. wpadnij, choćby na mały łyk piwa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam, tu siostra cioteczna Łośka. :D Komentarz cioci tak mnie zaskoczył, że nie pamiętam co chciałam napisać odnośnie postu. :D

    OdpowiedzUsuń
  16. "w jakimś morelowym 'domu weselnym', upstrzonym całującymi się gołąbkami, nagimi amorkami i zapachem bigosu."

    Ten tekst chyba sobie oprawię w ramkę i powieszę nad łóżkiem :)

    Wesela nie są takie tragiczne, ale wystarczy zrobić je w jakimś fajnym miejscu. Żeby nie być posądzonym o kryptoreklamę, napiszę tylko, że w Łodzi jest taka restauracja z ptakiem w nazwie (i nie jest to kaczka, tylko coś na G) i jest tam też puch :)

    OdpowiedzUsuń
  17. SIOSTRA CIOTECZNA ŁOŚKA - ...bo Mamuśka Łośka ma wejście smoka. Nigdy nie wiadomo, kiedy wyjdzie z ukrycia i uderzy ze zdwojoną mocą! ;)

    ŁUKASZ - w takim razie bardzo mi miło, chciałabym, by kiedyś moje teksty wisiały nad czyimś łóżkiem...
    Po obecnych doświadczeniach, zgadzam się z Tobą w zupełności. Wesela wcale nie muszą być takie złe, ale to zależy od naprawdę dużej ilości czynników składających się na imprezę. Ja na szczęście trafiłam na kameralne wesele, urządzone naprawdę z klasą :)
    Co do restauracji zaczynającej się na G, ze słowem składowym 'puch', to faktycznie - naprawdę ciekawe miejsce. Jeśli ktoś z mej niewielkiej rodziny (oby nie!), nie da się oprzeć myśli zawarcia związku małżeńskiego z innym organizmem wielokomórkowym, postawię ultimatum, że wpadnę na imprezę tylko pod warunkiem, jeśli będzie urządzona w tym miejscu ;)

    OdpowiedzUsuń